Granice administracyjne miasta oznaczają koniec jakiegoś porządku, nawet jeśli określamy go jako chaos przestrzenny. Formy współczesnych przedmieść determinuje przede wszystkim ekonomia. Grunty, tańsze niż w mieście, obrastają kakofonią przestrzennych kontrastów. Sąsiadują tam ze sobą szeregi domów jednorodzinnych w urbanistyce łanowej, zarośnięte nieużytki, węzły transportowe, zabudowa usługowa i mieszkaniowa podmiejskich gmin, składy budowlane, strefy przemysłowe, parki technologiczne, salony samochodowe, hurtownie, a wszystko to poprzetykane monotonią ekranów dźwiękowych lub farm fotowoltaicznych. Obszary pomiędzy archetypicznymi miastem a wsią socjologowie i urbaniści nazywają międzymiastem. Rozciąga się ono wzdłuż dróg i odnóg, między liniami kolejowymi i autostradami. Jakkolwiek oceniać kondycję przestrzenną obrzeży miast, właśnie tam swoje potrzeby życiowe – z wyboru lub konieczności – realizuje spora część globalnej populacji. Nadzieję na wyjście z kryzysu suburbanizacji dostrzegamy w ludzkim dążeniu do wspólnotowości. Jako społeczeństwo – po latach wiary w samoregulujące mechanizmy rynkowe – dajemy sobie przyzwolenie na planowanie.